Kobieta miała na imię Milano. I była na prawdę świetna. Zasiedzieliśmy
się u niej na tyle, że nawet nie zorientowaliśmy się że minęły trzy dni.
Towarzyska, rozmowna, pełna ciepła. Lubiła czochrać mnie po włosach i chwytać w
ramiona ściskając. Arina też lubiła ściskać, ale chyba w innym celu. W celu
który był dla niego tragiczny w skutkach. Chyba się nie polubili. stwierdziłam,
kiedy zobaczyłam jak znowu chcą się podusić. Oczywiście Milano wygrywała.
Dobra, Arin był umięśniony i silny, ale brakowały mu finezji i elegancji w
podejściu do kobiet. Zasada numer jeden: Nie gryź kobiety w ramię, kiedy ta
próbuje wycisnąć ci oczy z orbit. Myślałam, że już się tego ode mnie nauczył,
ale widać że znowu potrzebuje tresury.
Mimo tego że Milano była dla nas taka dobroduszna i zaprosiła na nocleg
i jedzenie, Arin jej nie ufał. Mimo tego że przygotowała nam dwa oddzielne
posłania, uparł się że w jednym będzie nam cieplej i wciągnął mnie pod kołdrę.
W końcu nie było dla mnie to coś nowego więc skuliłam się i zasnęłam.
Oczywiście ze strony ściany, bo jakżeby inaczej. Przecież on tu jest mężczyzna
którego zadaniem jest mnie obronić, przed nożem z plecach.
A
kiedy Milano podała nam pierwszy raz (i każdy kolejny) posiłek, sprawdzał czy
na pewno nie ma w nim nic trującego, wcierając sobie trochę jedzenia w ramie.
Raz oznajmił że dziwna czerwona potrawa może być zatruta, ponieważ zapiekło go
ramie. Więc wzięłam łyżkę, i ku jego rozpaczy wpakowałam sobie do buzi. To
"curry", jak nazwała tę potrawę Milano, było pyszne. Więc dalej Arin
nie pyskował.
-Milanooo!-zawołałam wesoło biegnąc w jej
stronę z jakimś plastikowym pudełkiem wypełnionym praniem. Podkreślam, czystość
jeszcze miała jakieś znaczenie.
-Co znowu, Crosslow?-zapytała szczerząc
dziurawe zęby i czochrając mi włosy. Lekko zamruczałam i przymrużyłam oczy. Od
początku znajomości mówiła do naszej dwójki: (do mnie, uśmiechając się) Ty
jesteś jak kot. (A do Arina marszcząc brwi) A ty jak pies.
Zdecydowanie była kociarą.
-Umyłam już nasze ciuchy.-Milano
zaproponowała żebyśmy umyli tutaj ubrania i ruszyli jak już wyschną. Na razie
nosiliśmy zastępcze, które kobieta znalazła...gdzieś.
-Hmmm. W takim razie pod wieczór będą już
suche.-ogłosiła smutno.
-W takim razie nasza ostatnia
nocka.-poklepałam ją po ramieniu.-Dziękuję za wszystko, na prawdę.
-Nie ma za co, złotko. Ludzie w takich
czasach powinni sobie pomagać, a nie żreć jak dzikie psy.-warknęła spoglądając
na Arina.-W takim razie co chcesz na kolację?
-Wszystko co przygotujesz będzie
pyszne.-wyznałam, już oblizując wargi. Ponownie zasłużyłam na głaskanie.
-W takim razie dobrze. Coś wymyślę. A
teraz leć i pilnuj tego kundla.
-Rozkaz.-stuknęłam nieistniejącymi
obcasami salutując i odeszłam do przyjaciela.
Arin spał w pół siadzie opierając się o ścianę chatki. Głowa zwisała mu
na pierś, a czarne włosy zasłaniały zamknięte oczy. Chciałam zobaczyć to
zamknięte nocne niebo w jego źrenicach, ale z drugiej strony nie chciałam go
budzić.
-No, Arin.-westchnęłam przesuwając dłonią
po jego szyi na policzek.-Mam nadzieję, że to nie koszmar.-szepnęłam i złapałam
go lekko za dłoń, po czym usiadłam obok. Słońce grzało tak przyjemnie, kwiaty
wydzielały taki słodki zapach, a pszczoły w swoim ulu cicho brzęczały.
Brakowało mi takiego spokoju. Wypuściłam powoli powietrze z płuc i przymknęłam
oczy.
Zasnęłam na trzy godziny. W międzyczasie Arin zdążył zanieść mnie na
nasze posłanie i owinąć w koc. Uniosłam tułów i przetarłam oczy pięściami tak
jak to robią dzieci w bajkach i na filmach. Na zewnątrz było jeszcze jasno,
zostały około cztery godziny do zachodu słońca. Przeczesałam lekko splątane
włosy i oblizałam wargi. Napiłabym się czegoś. stwierdziłam w myślach
powoli wstając. Wydawało mi się że nogi mam jak nowo narodzony źrebak. Lekko
mną zakołysało ale po chwili już stałam pewnie.
-Milano.-zamruczałam podchodząc do czegoś
co miało być stołem. Ale nie było tam Milano.-Arin?-zapytałam w przestrzeń.
Odpowiadała mi tylko cisza. Skradając się podeszłam do drzwi i otworzyłam je
zamaszystym ruchem.
Pusta działka.
Ale coś się nie zgadzało. Wszystkie piękne kwiaty, zioła, rośliny, które
hodowała MIlano były zeschłe, czarne, wylewała się z nich czarna substancja,
wyglądająca jak ropa, której jeziora, w naszym świecie wykwitały jak grzyby po
deszczu. Opanowałam niepokój i wychyliłam głowę. Niebo było czerwone niczym
krew. Wcześniej zasłaniały mi je czarne drzewa, ale teraz dobrze to widziałam.
Złote słońce chowało się za horyzontem barwiąc niebo na niepokojący kolor.
Przełknęłam ślinę i wyszłam o krok. I nawet fakt zachodu słońca nie poprawił mi
humoru.
Chmury wyglądały niczym zakażone już rany które groziły amputacją
kończyny. Prawie zwymiotowałam, ale opanowałam ten odruch. Trzymając się ścian
obeszłam dom dookoła, ale nikogo nie znalazłam.
-Arin.-szepnęłam.-Arin, miałeś przy mnie
być i mnie chronić, pamiętasz?-dodałam nawiązując do naszej obietnicy z przed
lat.
Dziewczynka
miała cela, to chłopak musiał jej przyznać. Była rok młodsza, a rzucała nożami
lepiej od niego. Prychnął i odwrócił się na pięcie, ale zanim ruszył poczuł
ciężar drugiego ciała. Lisa zawiesiła się mu na plecach chichocząc.
-Mogę kiedyś za ciebie wyjść?-zapytała
podpuszczając go i kłując w policzek.
-Nie.
-Pocałować?
-Nie.
-Przytulić?
-Już to robisz.-westchnął próbując ja
odczepić. Na darmo. Ta dziewczyna miała chwytne łapki. Jakby była kotkiem
któremu wysuwają się pazurki.-Zejdź. Ze. Mnie.-odwrócił się by na nią nasyczeć,
ale Lisa miała smutny wyraz twarzy. Patrzyła się uporczywie w ziemię, a ramiona
na szyi Arina lekko poluźniły chwyt. Nie rozumiejąc dlaczego to robi, chwycił
ją pod kolana i wziął na barana. Zaśmiała się zaskoczona.
-Co ty...?
-Nie wyglądaj jakbyś chciała się
poddać.-burknął i ruszył w stronę ich obecnego domu.
-Ostatnie pytanie.-poprosiła.
-Niech ci będzie.-zgodził się po dłuższej
chwili.
-Byłbyś...mógłbyś...chciałbyś...-plątała
się zaciskając ramiona.
-Nie duś mnie.-Arin upomniał ją.-I
dokończ.
-Broń mnie.-zażądała.
-Dobra.-wzruszył ramionami. I tak miał to
w planach.
-Na prawdę?-rozpromieniła się szczerze i
pocałowała go w policzek.-Obietnica?
-W takim razie ty broń mnie. Ja osłonię
ciebie, ty mnie. Układ idealny, nie?
-Dobra.-odpowiedziała naśladując jego
ponury głos i wzruszając ramionami. Po chwili parsknęła cicho z własnego żartu
i wtuliła twarz we włosy chłopca.
Chłopiec chciał być przy dziewczynce, a dziewczynka przy chłopcu.
-Ej, Arin.-zagadnęłam zsuwając się po
ścianie chatki.-Obudź mnie. Wiesz, że sama nie umiem się otrząsnąć.-dodałam w
przestrzeń.-To trochę smutne, ale potrzebuję cię blisko.
Wtedy otworzyłam oczy. Lekko zaniepokojony Arin stał nade mną pochylony,
w dłoni trzymając szklankę wody. Nadal leżałam na trawie przy domku, gdzie
zasnęłam. Złapałam lekko zielona kępkę i pociągnęłam. Ziemia została mi za
paznokciami.
-Oj, Lisa.-pomachał mi dłonią przed
twarzą.-Obudzona?
-Tak.-odparłam nie rozpoznając swojego
chropowatego głosu.-Dziękuję.
-Usłyszę cię zawsze.-posłał mi uśmiech i
podał wodę. Pociągnęłam duży łyk czego zaraz pożałowałam, bo prawię się
udławiłam i Arin musiał klepać mnie po plecach. -Skąd ja to wiedziałem?
-Zamknij się.-wycharczałam dając się
zaprowadzić do domku.
Milano rzuciła mi się na pomoc, patrząc na Arina jak na winowajce
wszystkiego. Wyjaśniłam jej spokojnie sytuację, nie wspominając o śnie i
uspokoiłam.
-Pomóc ci w czymś?-spytałam wieczorem,
kiedy przygotowywała kolację.
-Nie, dziękuję. Za chwile już będzie.
Siadajcie.-westchnęła.-Szkoda, że to już koniec.
-Kiedyś tu wrócę.-obiecałam z błyskiem w
oku, jednak martwiąc się czy dam rade ją spełnić.
Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że dotrzymam tej obietnicy i zobaczę
się z kobietą w mgnieniu oka.
PS. Zauważyłam że rozdziały robią się
coraz krótsze. :v Ale ja nigdy nie umiałam się rozpisywać. W którymś momencie
nagle to wszystko się kończy i nie mam co dalej pisać. Gomene >///<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz