Nie przedstawiłam się? Przepraszam. Jestem Elizabeth Crosslow. Kiedy ty to czytasz, prawdopodobnie już nie żyję. Nie mylisz się. Niestety. Ta historia prowadzi do mojej śmierci. Na końcu moje serce się zatrzyma i prędko nie ruszy. A właściwie to już w ogóle nie ruszy. Przecież będę martwa.
Ale tez szczęśliwa.
Pytasz się dlaczego, ale przecież odpowiedź jest jasna. Ktoś pozna moja historię. Mimo, że może to zająć miesiące, lata, tysiąclecia. Ktoś znajdzie ten zeszyt i spojrzy w przeszłość. Ah, jak ja bym tego chciała. Ale spokojnie. Nie spiesz się.
Może zaczniemy zwyczajnie, od samego początku? Tak? Ciesze się.
A więc świat zaczął się walić o wiele wcześniej, ale na mnie odcisnęło to piętno dopiero pewnej parnej nocy w środku lata. Miałam wtedy siedem lat o ile dobrze pamiętam. Mieszkałam w Arizonie, istnej krainie kaktusów. Razem z rodziną, która składała się z taty, mamy i młodszej siostry, Anny. Miałyśmy pospolite imiona prawda? I tak miało być. Wszyscy planowaliśmy przeciętne życie bez ambitnego sensu życia ale za to w prostych luksusach i z przyjaciółmi u boku. Nadążasz? To dobrze.
Więc tak...kilka miesięcy wstecz odkryto niebezpiecznego wirusa. Nie. Nie chodzi mi o ebole, ani o nic w tym stylu. Rząd zarządził ścisła kwarantanne i właściwie nikt nie wiedział co się dzieje. Ale, czemu nie? Przecież wszyscy liczyli na proste, bezproblemowe życie. I tu tkwił problem. Zanim się zorientowaliśmy, zaraza dostała się na inne kontynenty. Mimo, ze to wszystko zaczęło się w Ameryce, najpierw upadła Europa. A dokładniej Francja. Wieża Eiffela, katedra Notre-dame, Łuk Triumfalny i takie tam. Wszystko upadło. Wystarczył miesiąc żeby francuska odmiana wydostała się zagranice i pomogła koleżkom w sąsiednich państwach. A moja rodzinka żyła sobie w błogiej nieświadomości, jeszcze wiele miesięcy po tym incydencie. Az do wspomnianej już nocy.
Było gorąco. Wspominałam już o tym? Akurat wtedy byłam nieźle wmiksowana w temat księżniczek. Zresztą Annie tez. Tak nazywałam siostrzyczkę, która miała wtedy nie więcej niż cztery lata. Ale tego tez nie mogę być pewna.Niektóre z tych wspomnień są już mocno mgliste. Ale dopóki je kojarzę, staram się to wszystko spisać. Wróćmy. Księżniczki.
Miałam na sobie ulubiona, różową koszule nocną. Annie miała identyczną tylko że niebieska, która podkreślała błękit jej oczu, tak podobny do mojego a jednak inny. Moje oczy były dziwna mieszanka. Niby błękit szafiru, ale zmieszany z szarością rozlanego betonu. Kiedy powiedziałam to tacie ten zaśmiał się i oznajmił że moje oczy są koloru stali. Jakby to było w ogóle możliwe. Jak teraz do tego wracam, myślę że chodziło mu o tę ostrość mojego spojrzenia która posiadałam od urodzenia. Rodzice śmiali się ze chciałam zabić pielęgniarkę wzrokiem, kiedy próbowała mnie obmyć po porodzie. Nic na to nie poradzę.
Mama własnie kładła nas spać. Czyli była dwudziesta pierwsza. Najpierw pocałowała mnie, jako że była starsza, a potem Annie, po czym zapaliła nam lampkę nocna i wyszła. I teraz pomyślałeś pewnie: "Zasnęłyście?" Otóż nie. Kto by zasypiał o tej porze? Dlatego skopałyśmy pościel i trzymając się za ręce zeszłyśmy na dół do salonu, do rodziców którzy siedzieli przed telewizorem. Zwykle byli blisko siebie, śmiali się z jakiegoś filmu lub przytulali. Tego dnia tak nie było. Mama skulona podtrzymywała kolana dłońmi a na drugim końcu kanapy tata wyglądał jakby siedział na szpilkach.
-Mamo?-spytała Annie.
-Tato?-dodałam. Mama ze zrozpaczona mina wyciągnęła do nas ramiona, w które zaraz wleciała szlochająca Annie. Zawsze była taka czuła. Czyjaś krzywda, jej krzywda.-Tato, co się dzieje?
-Wyjeżdżamy.-zarządził i zaraz z mama zaczęli krzątać się po salonie i kuchni. Chwile potem mama skoczyła na górę i wepchnęła do torby po trochu ubrań dla każdego.
-Tato, proszę!-zawołałam i tym skupiłam na sobie jego uwagę.-Tato...-zaczęłam zmuszając się do powstrzymania łez. Mężczyzna ukląkł przede mną i podniósł mój podbródek.
-Jesteś dzielna.-powiedział tylko i wrócił do kuchni.
A ja stałam pośrodku tego chaosu całkiem sama.
Po chwili usłyszałam krzyk. Jeden, drugi. Skowyt psa. Bezwiednie potrząsnęłam głową i ruszyłam schodami na górę. Pamiętam to dobrze. Szłam schodek po schodku błagając w myślach Boga o zbawienie. Serce waliło, dłonie się pociły, szloch ściskał gardło. Nie wiedziałam zupełnie co się działo. Co mam robić, co mam myśleć. Jedne wielkie niewiadome.
-Kochanie!-krzyk matki wdarł mi się w podświadomość. Mama właśnie zbiegała ze schodów ciągnąc Annie za sobą. Po drodze chwyciła mnie, mocno wbijając paznokcie w skórę. Poczułam krew zciekającą z nadgarstka i zawyłam z bólu.
Tata czekał na nas na dole. Jedna dłonią chwycił mnie, druga Annie. Mama złączyła palce z palcami młodszej córki i wspólnie podeszliśmy do drzwi tarasowych. Ojciec zajrzał za zasłonę i skinął głową. Zaczął się nasz szaleńczy bieg w którym nagrodą było życie. Brzmi dramatycznie? Tak było.
Tata wyrwał do przodu ciągnąc nas wszystkich za sobą. Z każdym krokiem moje bose stopy były poranione coraz bardziej a mój oddech stawał się cięższy. Słyszałam tez sapanie innych członków rodziny. Nie wiedziałam co o tym myśleć, co się dzieje. To sen, to sen, to sen. Tak mówiłam do siebie w myślach. Wspólnie biegliśmy po czerwonych skałach Arizony i ciągle ciepłym piasku nie mówiąc o kaktusach rosnących coraz częściej.
Wtedy moja mama się potknęła.
Żeby nie pociągnąć za sobą córki szybko puściła jej dłoń, a sama straciła równowagę i upadła.
-Mamo!-krzyknęła Annie, ale ojciec nie pozwolił jej się wyrwać.
-Nie odwracaj się.-powiedział twardo. A chwile potem usłyszeliśmy krzyk bólu. Mężczyzna, którego zwykłam nazywać tatą, na chwile zamknął oczy pozwalając sobie na dekoncentracje. I wtedy doszło do drugiej tragedii. Nie zapominaj, kimkolwiek jesteś, że kaktusy w Arizonie nie są tylko małymi kępkami z pięcioma kolcami na krzyż. Moja czteroletnia siostra trafiła akurat na takiego, który przewyższał ją i to o wiele. Ojcem szarpnęło do tyłu i wtedy zobaczyłam. Annie, ustawiona do pionu, wbita na grube kolce rośliny, własnie wydawała swoje ostatnie tchnienie. Pisnęłam cicho, bojąc się zaburzyć ten dziwny spokój i cisze. Starałam się wyrwać. To był czysty instynkt przetrwania. Ten mężczyzna własnie pozwolił połowie naszej rodziny skonać na naszych oczach. Przerażające, prawda? Z perspektywy czasu nie boli to już tak bardzo. Ale wtedy byłam p r z e r a ż o n a. Chciałam krzyczeć, ale ojciec zakrył mi usta swoja duża dłonią i przerzucił mnie przez ramie. Uderzałam go wiele razy w plecy i kopałam w brzuch. Mimo to nie postawił mnie. Parł uparcie na przód. Aż weszliśmy do lasu.
Po jakimś czasie usłyszałam kroki, które z pewnością nie należały do ojca i zdezorientowana zaczęłam wytężać słuch i usłyszałam ich jeszcze więcej. Jakby maszerował na nas niewielki oddział.
-Tato.-szepnęłam w jego dłoń, ale on tylko potrząsnął głowa. Zatrzymał się nasłuchując i podszedł do wielkiego drzewa, które zostało lekko naruszone po ostatniej wichurze. Bez ceregieli wepchnął mnie w jamę miedzy korzeniami. Pisnęłam przestraszna, ale on uśmiechnął się do mnie tak jakbym własnie wygrywała w nim szachy (co zdarzało mi się wyjątkowo często), położył palec na ustach i pokręcił głowa. Bezgłośnie wypowiedział słowa "Kocham cię." i cofnął się. Huknął tak, ze słychać go było w odległości kilkuset metrów po czym puścił się pędem w las. Ostatnie co widziałam były jego złote włosy znikające w ciemności. Usłyszałam jeszcze dwa huknięcia po czym nastała cisza. Niezmącona. Nie dająca się pokonać. Śmiertelna. Zakryłam uszy dłońmi i mało brakowało a zaczęłabym się huśtać w tył i przód. Jestem pewna, że minęły dwa dni, ponieważ słońce oświeciło mnie dwa razy.
I wtedy zostałam znaleziona.
Usłyszałam kroki, o wiele lżejsze niż tamte ale mimo tego wyrwało mi się niekontrolowane westchnięcie. Do mojej kryjówki dostała się czupryna czarnych, błyszczących włosów.
-Bu.-wydały dźwięk. Z ogłuszającym krzykiem cofnęłam się zasłaniając twarz, ale w odpowiedzi dostałam tylko głośny śmiech. Ponownie spojrzałam w tamta stronę tym razem szczerze zaciekawiona. Z górnych korzeni zwisał czarnowłosy chłopiec. Miał blada skórę i ogólnie wyglądał na lekko zabiedzonego. Ale mimo tego jego oczy błyszczały jak rozgwieżdżone niebo. Były nawet tego samego koloru.
Tak poznałam Arina Stetsona. Mojego najdroższego przyjaciela i obrońcę.
No cóż. Ale wtedy tego nie wiedziałam. Chłopiec będący wtedy rok starszy ode mnie krzyknął coś czego nie rozumiałam, zahipnotyzowana jego oczami po czym wyciągnął do mnie dłoń. Przez kilka sekund które ciągnęły się wieczność wpatrywałam się w niego podejrzliwie, ale w końcu nieufnie złapałam jego dłoń. I dzięki Bogu.
Wyciągnął mnie z tej dziury a zaraz potem dołączyła do nas pani mogąca mieć pięćdziesiąt-ileś lat. Chłopiec nazwał ja Mary Rose, więc zakodowałam sobie to imię w głowie. Kobieta obiecała się mną zająć. Po pierwsze spojrzała na moje bose stopy. Powiedziała że w takim stanie nie mogę w zadnym wypadku chodzić. Wtedy przedstawił się ciemnooki chłopiec.
-Arin.-powtórzyłam za nim. Było to moje pierwsze słowo po tym wszystkim. Arin uśmiechnął się uszczęśliwiony i zaproponował że mnie zaniesie. Podobno ta dwójka miała kryjówkę niedaleko. I tak tez się stało.
Udało mi się nawet przysnąć, kołysana delikatnie na ramionach czarnowłosego chłopca.
I tak to wszystko się zaczęło. Spędziłam z nimi wiele lat. Szczęśliwych i tych tragicznych. Ale byliśmy razem. Zawsze.
Ale czy na zawsze?
Kiedy pierwszy rozdział? Teraz, już, zaraz? Błagam, powiedz, że tak! :D Ogólnie naprawdę wciąga, ale interpunkcja trochę leży (XD). Jeśli to skończysz (chodzi o "opowiadanie") to... Jezu, myśl nad wydaniem książki :D Aha, w niektórych słowach nie używasz polskich znaków :P Ale tak to świetne ^^
OdpowiedzUsuńBo word nie podkreśla braków przecinków X'D I polskie znaki, to też wiem. No cóż.
UsuńSzczerze to po prostu głupio mi pisać, że piszę "książkę". Jeszcze nie dorównuję prawdziwemu pisarzowi ale będę do tego dążyć. Jeśli chcesz wiedzieć kiedy wchodzą rozdziały, jakieś ciekawostki i takie tam zapraszam na stronę: https://www.facebook.com/RibbonPisze
Cudo! Zostaję tu na dłużej. Zgadzam się z Parvati, co do interpunkcji, ale i tak jest świetne. Nie sądziłam, że może mnie to tak zainteresować. Już lubię główną bohaterkę. A Arin... Już go uwielbiam. Co z tego, że było o nim tylko kilka zdań xD
OdpowiedzUsuńZapraszam również na mojego bloga. Mam nadzieję, że Ci się spodoba, i że zostaniesz ;)
http://bo-zycie-to-nie-basn.blogspot.com/
Pozdrawiam, M
Dziękuję! Zawsze szczerzę się do monitora jak przeczytam taki komentarz :') Oczywiście, że zajrzę. A co do znaków, musiałaś juz czytać moje wytłumaczenie w komentarzu pod Parvati. ^^
UsuńTak, ale wierz mi u mnie nie lepiej, z błędami xD Też lubię czytać miłe komentarze. Wtedy banan wyskakuję mi na buzię.
UsuńCałuję, M