Czy to się kiedyś skończy? zadałam sobie pytanie w myślach po raz tysięczny odkąd opuściliśmy kryjówkę. Tak około dziesięciu dni temu. Na prawdę, ile można? Dzień w dzień, noc w noc. Nic tylko idziemy, śpimy, stoimy na warcie. Czy jemy? No raczej musimy, ale mimo tego że zabraliśmy dość, jak myśleliśmy, jedzenia, teraz wszystko porcjujemy i staramy się najeść jednocześnie zachowując większość posiłku na później. Ale tak wtedy było. Tak się wtedy żyło. Moja zasada polegała na wzruszeniu ramionami, "meh" i pójścia dalej. Ale tego dnia byłam na skraju wybuchu.
-Zaszyłbyś sobie te dziurę na tyłku!-skrzeczałam w stronę Arina, wymachując ramionami. Chłopak westchnął ciężko łapiąc się za twarz i mocno ściskając. Niczym mandarynkę, którą zjadłam dnia poprzedniego. I, nawiasem mówiąc, którą też zmiażdżył.
-Kobiety powinny cerować.-machnął ręką, bardziej skupiony na rozglądaniu się niż na słuchaniu mnie. Przyznać muszę, że miał niesamowity wzrok...jeśli chodzi o teraz...no cóż.
-Pośladki masz zgrabne, a co, ale twoje bokserki.-zakryłam oczy ze wstrętem.-Nie, serio, znajdziemy ci gdzieś nowe.
-Nie marze o niczym innym.-warknął.
Teraz myślicie: "A-ha. Środek świata apokalipsy...a oni rozmawiają o dziurze w spodniach...okay." Ale gdybyście żyli na tym świecie już dziesięć lat wiedzielibyście że taka rozmowa to prawdziwy skarb. Jesteście w środku lasu, znikąd nadziei. I pada słowo "tyłek". Kto by się nie rozluźnił? Dzisiaj jestem pełna wdzięczności dla tego, kto pozwolił nam prowadzić tę rozmowę.
-Gdzie my tak właściwie idziemy?-zapytałam pewnego dnia. Jak zwykle, odpowiedź mocno mnie usatysfakcjonowała.
-Eeee...niespodzianka.-Szczerze? Zabrzmiało to jak pytanie. Od tamtej chwili starałam się ograniczyć kontakty przyjaciółka-przyjaciel, ale nie mogłam wytrzymać już tego strzępka materiał zwisającego mu z pod koszulki. No i tych jego żółtych bokserek. Za. Nic. Nie zmusicie mnie!
-Chcesz powiedzieć, że tak sobie na spontana wyszliśmy z kryjówki a ty wybrałeś drogę "O tutaj jest mniej chwastów."?-powiedziałam z niedowierzaniem. Tak odchyliłam się do tyłu że jeszcze trochę a leżałabym na ziemi.
-Przestań marudzić, Lisa. Ile można?-westchnął cierpiętniczo.-Ględzisz i ględzisz. Jeszcze nigdy nie było z tobą tak źle. Nic tylko "Oh, Arin. Daleko jeszcze?", "Ej, Arin. Masz dziurę w portkach.", "Jeju, Arin. Umyłbyś się."-naśladował mój głos skrzeczącym i piskliwym głosem. Przyznać trzeba-wkurzał mnie jak nikt inny. Prychnęłam tylko pod nosem i odwróciłam wzrok. Za drzewami zauważyłam zachód słońca.
-W-wow.-wyjąkałam i stanęłam w miejscu. Zniecierpliwiony Arin odwrócił się w moją stronę z miną do narzekania, ale kiedy zorientował się o co chodzi jego wyraz twarzy złagodniał.
-Jest piękny, prawda?-zagadnął i stanął obok mnie.
-Jak zawsze.-odparłam oczarowana. Tak właściwie nigdy nie wiedziałam dlaczego tak ciągnęło mnie do zachodów i wschodów słońca. Każdego wieczora zatrzymywaliśmy się żeby zobaczyć krwistoczerwoną lampkę chowającą się w ziemi. A każdego ranka Arin znajdował mnie rozbudzoną, patrząca na złocisty krążek w oddali. Słońce hipnotyzowało mnie i przyciągało. Chciałam podejść bliżej, dotknąć je. No, ale bez przesady. To gwiazda i na prawdę nie wiem co działo się ze mną w młodości. Jak teraz na to patrzę byłam po prostu dziwna.
I głupia.
Ale wracając: postanowiliśmy rozbić obóz na najbliższą noc a następnego dnia kontynuować...naszą wędrówkę...do niespodzianki.
*Pfff...*
*Siedź cicho. Teraz ja opowiadam.*
Nazbierałam drewna z pobliskich krzaków i niskich drzew, a Arin zaczął budować prymitywny namiot/ szałas, jak kto woli. Koc na patykach. Szczyt luksusu w świecie AOZT. Rozpaliłam ognisko na środku polany i usiadłam na obalonym pniu. Czarnowłosy wyjął z plecaka jakieś konserwy na które spojrzałam z niesmakiem. No co? Apokalipsa apokalipsą, ale jestem wybredna.
-Aaarin.-jęknęłam przeciągle kładąc się na drewnie.
-Jeju, Lisa.-warknął cicho.-Czego?
-Jak myślisz?-zmieniłam ton na bardziej poważny.-Jak myślisz, ile jeszcze to będzie trwało?
-Jeśli chodzi o nasza wędrówkę, to...
-Nie o to chodzi. Chodzi mi o ten chaos. Wiem, wiem. Porównując to z porządkiem z przed dziesięciu, dziewięciu lat to żyjemy w pokoju i w świecie idealnym, ale...myślę, że zachciało mi się stabilizacji. Teraz nic nie wiadomo. Wszystko jest ciemne i rozmazane. Wróg, przyjaciel. Obcy, rodzina. Wszystko tracimy...-westchnęłam podkładając ręce pod głowę. Chwile trwaliśmy w ciszy, którą przeciął lekko szczekający chichot Arina.
-Nadal nie wierze jak szybko zmieniają ci się humory i koncepcje tego świata. Rano wzdychasz jakie masz szczęście, że żyjesz i że jest ci dobrze, bo masz mnie jako przyjaciela, a zaledwie godzinę później myślisz o samobójstwie, bo ci źle z tym wszystkim.-mówił przerywając poszczególne zdania śmiechem.-A z tego co pamiętam kilka godzin temu gadałaś tylko o dziurze w moich spodniach.
-A właśnie!-pstryknęłam palcami nic nie robiąc sobie z jego wywodu.-Nowe spodnie. I bokserki. Błagam.-jęknęłam.
-Co ty taka cięta jesteś, Boże.-wypuścił głośno powietrze-Idę spać pierwszy, pilnuj.-zarządził a ja mogłam jedynie pokazać mu język. Około drugiej, po wielu męczących próbach udało mi się go obudzić i postawić na warte, a sama zwinęłam się w kłębek na kocu i zapadłam w niespokojny sen, który od kilku tygodni przypominał zamkniętą pętle czasu.
W sumie tak mijał nam wtedy dzień za dniem. Przerywaliśmy tylko na sen i polowanie. I raz na kilka dni na umycie się. Tak, panuje apokalipsa jaką wyobrażali sobie dawniej ludzie, ale nie znaczy to że mój zapach ma się ciągnąć kilometrami jak jakiś wąż. Albo coś w tym stylu...
Pytanie: czy widziałam Arina nago? Owszem, nie jeden raz. Tak samo jak on mnie. Myślę, że bardziej krępujące byłoby zakrywanie się liśćmi albo kocem lub jakąś szmatką. Podział mężczyzna/ kobieta już dawno został zniesiony na rzecz równości. Powiedzmy. Co nie znaczy, że patrzymy się na siebie jak głupi. Po prostu nie przykuwamy do tego uwagi. I tyle.
Arin brutalnie obudził mnie o wschodzie słońca, spakowaliśmy się i ruszyliśmy dalej. Dzisiaj mieliśmy przedzierać się przez istną dżunglę, dlatego chłopak wyciągnął długi nóż i ciął bardziej kłopotliwe gałęzie pozwalając mi przejść. Grzecznie szłam za nim nie zdając sobie sprawy że zaczęłam nucić dobrze znana melodie.
-Ta piosenka ma słowa, prawda?-zapytał nagle, więc natychmiast zamilkłam. Odszyfrowując treść pytania uspokoiłam się. Myślałam że zombie wychodzą z lasu albo coś w podobnym stylu. Odchrząknęłam dyskretnie.
-Tak. Jasne.-kiwnęłam głową.-Po prostu...wole nucić.-odpowiedziałam szybko. Znów chrząknięcie. Arin więcej się nie odezwał.
-Patrz!-krzyknęłam w pewnym momencie wskakując mu na plecy, tak że o mało co się nie wywrócił.
-Lisa, idiotko!-syknął próbując utrzymać mnie na barana.
-Zobacz!-zaśmiałam się jak małe dziecko na co Arin spojrzał na mnie dziwnie, po czym skierował wzrok w stronę która wskazywałam.
-Jak to możliwe?-zapytał zaskoczony.
Niedaleko było widać zepsute czarne, ozdobne ogrodzenie, a za nim przepiękny ogród. Z płytek chodnika wyskakiwały kolorowe kwiaty miażdżąc beton. Wijące się rośliny obrastały siatki i ogrodzenia wypuszczając pąki. Pojedyncze, wielkie drzewa wydawały się sięgać nieba broniąc tych dopiero co kiełkujących nasionek u dołu. Mimo że teren wyglądał na opuszczony tętnił życiem i energią. Ostrożnie przekroczyliśmy granice bojąc się zasadzki, ale nic się nie stało. Arin postawił mnie na ziemi i uklęknął obok małego "terytorium" tulipanów.
-Wracają wspomnienia.-przywołał na twarz uśmiech sięgając do kwiatu.
-ŁAPY PRECZ!-usłyszeliśmy skrzekliwy krzyk i jak oparzeni odskoczyliśmy w tył. W naszą stronę biegła (nie żartuję) kobieta z kilofem w ręce, opartym o ramie. Była duża i umięśniona.-CZEGO?
-My...ja...znaczy...-mój towarzysz plątał się we własnych rozeznaniach dlatego postanowiłam zabrać głos.
-Przepraszamy!-zawołałam, przez co kobieta zatrzymała się kilka metrów od nas.-Weszliśmy przez przypadek. Ma pani piękne kwiaty.-uśmiechnęłam się.
-Czego chcecie?
-Nic. Już znikamy.-Arin skłonił głowę i już odwrócił się by odejść, ale złapałam go za koszulkę.
-Na prawdę, to szukamy schronienia. Wiem pani może czy istnieją jeszcze jakieś obozy dla żyjących?-z tego co pamiętałam takie obozy powstawały, ale zawsze trzymaliśmy się z daleka.
-Nie nazwałabym tego obozami.-oparła kilof o ziemie i podrapała się po brodzie. Najwyraźniej pomysł rozłupania nam głów poszedł w niepamięć.-Jest jedna grupa nazywająca się Sępy. Nie pytajcie.-przewróciła oczami.-Ale nie radzę ich szukać. To szaleństwo to już sekta. Z tego co wiem na północ stąd jest stacjonarny obóz Świtu, tam szukajcie. Jeśli chodzi o resztę to jest jeszcze kilka grup jak na przykład Wilki, Skolopendry, Ogniki i Trójkąty. Jak nie uda wam się ze Świtem pytajcie o nich.
W tym momencie miałam ochotę uściskać tę kobietę.
-A skąd pani to wszystko wie?
-Phi!-prychnęła.-Wszystko przewija się przez Zaczarowany Ogród. Wielu ludzi, tak jak wy, wchodzi mi na posesję przyciągnięci widokiem. Jest dobrze dopóki nie próbują dotykać kwiatów.-łypnęła na Arina stojącego za mną. Mogłam przysiąc, że przeszedł go dreszcz. Uśmiechnęłam się lekko.
-Bardzo dziękuję. Jesteśmy dozgonnie wdzięczni.-złapałam chłopaka za rękę i już mieliśmy odejść, kiedy kobieta westchnęła.
-Skoro już tu jesteście zapraszam do środka.-wskazała małą, improwizowaną chatkę.-Zaraz się ściemni, przenocujcie.
Nie mogłam się powstrzymać. Chwile potem tuliłam nasza wybawicielkę.
*Wiem, że niektóre z osób mogą mieć zastrzeżenia. Postaram się wszystko wyjaśnić.
Na pierwszym miejscu przepraszam za błędy interpunkcyjne. Pisze na szybko w wordzie, potem wklejam to tutaj na blogera i wtedy poprawiam ortografię za pomocą czerwonych podkreśleń. System nie jest idealny a ja nie mam oka i cierpliwości do tego typu prac więc no :| Zainwestuję w betę. Może. Kiedyś.
Jeśli chodzi o Mary Rose. Nie myślcie sobie że nasi kochanieńcy o niej zapomnieli. A raczej że mimo tego że tyle się nimi opiekowała jej śmierć ich nie obeszła. W żadnym wypadku. Narrację dostała Lisa a ona jest łatwowierna, naiwna, w gorącej wodzie kąpana (Wow. Od razu napisałam wyjaśnienie do "Dlaczego przyjęła zaproszenie do domu jakiejś dopiero co poznanej kobiety z kilofem?") i ma pewien system. Wszystko złe i smutne szufladkuje w głowie i stara się omijać te szuflady szerokim łukiem. Dlatego ani razu Mary nie przewinęła się w jej myślach. Co do Arina, to jak wspomniałam to Lisa ma narrację a ona nie umie czytać w myślach. Nie wie co czuje chłopak więc nie może się wypowiedzieć na ten temat. Powiedzmy. To tłumaczenie jest o wiele za bardzo skomplikowane. ://
Więc zrozumcie. Jeśli coś jeszcze budzi wasz niepokój, śmiało pytajcie. ^^
Pozdrowionka!
Lubię tą historię c: Naprawdę lubię! Rzadko czytam blogi nie o HP lub PJ, a nawet takie nie często przypadają mi do gustu, więc wręczam ci internetowy order "Suupi bloga"! Gratulejszyn xD
OdpowiedzUsuńAmiś <3 x"D Wydrukuje sobie taki order
UsuńTO JEST GENIALNE!
OdpowiedzUsuńRozdział o niczym z miesięcznym opóźnieniem ale mimo wszystko dziękuję x'D <3
UsuńTo jest boskie kochana! Kocham to <3 Bardzo mnie ciekawi to opowiadanie. Czy będzie kiedyś perspektywa Arina? Ps. Nie poprawiaj tekstu na bloggerze. Też to robiłam i to jest zło. Nie rób ;) Nie widziałam oczywiście błędów bo nie patrzyłam na to, ale nie. Życzę duuużo weny na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńCałuję, M
Gdybym nie poprawiała to byłoby straszne opowiadanie :') Uważam z mam zmysł ortografii dlatego normalnie nie popełniam błędów, ale komputer i klawiatura to zło *jednocześnie błogosławieństwo* palce mi skaczą i się plątają dlatego chociaż te ortograficzne poprawiam :') Co do Arina...zdradzę, że planuje zrobić minimum dwie części tego opowiadania z czego druga ma być prowadzona z perspektywy Arina ^^ więc jak dotrwasz (I co ważniejsza jak ja dotrwam ;;) Będę szczęśliwa *^*
UsuńNominowałam cię do LBA!!!
OdpowiedzUsuńszczegóły tu:
http://di-angelo-story.blogspot.com/2015/09/lba.html
Wow ^^ Chętnie poodpowiadam.
Usuń